wtorek, 7 grudnia 2010

Zastanawiam się czasem co sprawia, że jednego dnia czuję się beztrosko i bezstresowo, a następnego (mimo podobnego unikania obowiązków ;P) jest dużo trudniej... Cóż... Zrzucę to na układ ciał niebieskich :)

Mój mega nudny dzienny spis prezentuje się tak: (odczuwam potrzebę skrupulatnego spisania co  przypadło mi dziś w udziale):

Dzisiejszy dzień rozpoczęłam od owsianki z kwaśnym jabłkiem, cynamonem i figą; jako drugie śniadanie szczęśliwie pochłonęłam pomarańczę; zaś obiad zjedliśmy, w ramach eksperymentalnej wizyty, w barze z wegańską organiczną żywnością. Staram się zawsze jeść w domu, czuję ogromną potrzebę zupełnej kontroli nad tym, co i jak jest przygotowane, więc podobne wypady wiążą się ze stresem. Starałam się jednak odgonić złe myśli i na obiad zjadłam zieloną surówkę z kiełków, 3 tybetańskie pierożki na parze (1/2 porcji), ukradłam narzeczonemu kilka łyków bananowego lassi i ogrzałam się zieloną herbatą podaną w sporym imbryku. W ramach deseru zjadłam pół mini kawałka indyjskiej bakaliowej krajanki. Objuczona wyrzutami sumienia postanowiłam nic nie jeść do końca dnia, ale w swoim postanowieniu przetrwałam zaledwie kilka godzin, gdyż udało mi się w trakcie jakichś prozaicznych zakupów dostać eko mieszankę orzechów. Wbrew założeniu, że na podwieczorek zjem garść orzechów zjadłam ich garści dwie albo trzy, zaś kolację stanowiła surówka z buraczków z odrobiną jabłka i szczypiorkiem. Mój jadłospis uzupełniają, jak zawsze, litry zielonej herbaty i różnorakich ziołowych naparów; lecz mimo wszystko wciąż pozostawia on bardzo dużo do życzenia. Mój żołądek nie toleruje już przetworzonego jedzenia i olejów, dlatego pierożkom czy sosom mówimy nie.

Dziękuję za uwagę :P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz